Witam! Po tak długim czasie udało mi się spłodzić kolejny rozdział. Za betę dziękuję Kazdze (dawnej Paranoi) - za poświęcony czas i cierpliwość. Postaram się, żeby następne rozdziały były lepsze. ;)
A teraz - zapraszam do czytania.
***
Uczta
powitalna nie była taka jak zawsze. Większość uczniów nie przybyła, a ci,
którzy się pojawili, zachowywali się nadzwyczaj cicho. Wielka Sala nie
przypominała już tej z czasów jej świetności. Z zachmurzonego nieba lał deszcz.
Za oknami widać było, jak wiatr wygina drzewa Zakazanego Lasu.
Przy stole Gryffindoru siedziała największa liczba osób.
Większość z nich uczęszczała w wakacje na spotkania Gwardii Dumbledore’a. Harry
był z nich dumny. Wszyscy bali się o swoje rodziny, a mimo to postanowili
wrócić do Hogwartu. Neville cicho rozmawiał z Ginny, która była wyjątkowo
osowiała. Obok Pottera siedziała Sophie, która popijała sok z dyni i co jakiś
czas zerkała na stół Ślizgonów.
Ten dom, o dziwo, był najcichszy. Każdą z osób pochłonęły
własne myśli i nie zawracała sobie głowy innymi. Harry spojrzał na Malfoya. Był
blady i tępo patrzył w pusty talerz. Potter liczył, że męczą go wyrzuty
sumienia – w końcu powiedział o Hermionie, najlepszej przyjaciółce Sophie, Voldemortowi.
Potter miał nadzieję, że Dumbledore dobrze zabezpieczył Hermionę i nie pozwoli
jej skrzywdzić.
–Moi drodzy! – rozległ się głos
dyrektora. – Cieszę się, że choć garstka z was dotarła na kolejny rok nauki w
Hogwarcie. Chciałbym wam przypomnieć, że jesteśmy w stanie wojny z Voldemortem
i chciałbym, żebyście wiedzieli, że jeśli tylko będziecie chcieli wrócić do
domu, ja i grono pedagogiczne postaramy się zapewnić wam bezpieczeństwo. –Zaczerpnął
powietrza i oparł dłonie o stół. Teraz, kiedy był taki przygarbiony i blady,
wydawał się być starszym, niż kiedykolwiek. Harry rozejrzał się po sali. Każdy
z zebranych w skupieniu słuchał tego, co miał do powiedzenia Dumbledore, nawet
Ślizgoni. – Jak zawsze, wstęp do Zakazanego Lasu jest surowo zabroniony. Proszę
was też, moi drodzy, o wzmożoną ostrożność. Nigdy nie wiadomo, gdzie czai się
zło…
Dumbledore zakończył swoją przemowę, a w sali zapanowała
grobowa cisza. Staruszek powoli usiadł na swoim miejscu i powrócił do cichej
rozmowy z McGonagall. Nauczyciele siedzieli jak na szpilkach, jedynie profesor
Trelawney dygotała i nerwowo popijała sok dyniowy.
Potter wiedział, że ten rok szkolny będzie wyglądał zupełnie
inaczej. Miał nadzieję, że następny będzie lepszy dla Hogwartu, a Voldemort dawno
będzie gnił w najgłębszym grobie świata, a dni terroru są policzone.
*
Gdy
się ocknęłam, był już późny ranek. Każdy mięsień, każda kość dawała o sobie
znać i błagała choćby o kapkę eliksiru leczniczego. Długi sen, który sobie
zafundowałam, pozwolił odpocząć mojej psychice, ale moje ciało wciąż pamiętało
wczorajsze zdarzenia.
Miałam
nadzieję, że Harry jest cały. W końcu nie po to narażałam życie naszego
dziecka, żeby on zginął przez lekkomyślność Dumbledore’a. Skąd wiedziałam, że
to jego wina?
Po
prostu… Coś mi mówiło, że Voldemort nie przypadkiem wiedział, że Potter
dostanie się w tym roku przez portal. Wiadome było, że im więcej osób wie o
planach podróży Wybrańca, tym gorszy jest plan i większe jest
prawdopodobieństwo, że coś pójdzie nie tak.
W
tamtym momencie byłam jedynie wdzięczna bogom, że został ocalony.
Do
dziś zastanawiam się, jakim cudem moje dziecko przeżyło tamto zdarzenie, dość niebezpieczne.
Wiem jedynie, że to nie był ostatni raz, kiedy moje dziecko było dla mnie
zastrzykiem energii. To dzięki niemu miałam przeżyć jeszcze niejedno
niebezpieczeństwo.
*
Sophie stała na szczycie Wierzy Astronomicznej i opierała
się o barierkę. Noc była pogodna, zupełnie inna od tych, które królowały w
Anglii przez cały sierpień. Gwiazdy leniwie mrugały, a księżyc dumnie odbijał
się w tafli jeziora, sprawiając, że noc była jaśniejsza.
- Wystarczyła
chwila, żeby cię znienawidzić i sześć lat, żeby pokochać.
Dziewczyna zaciągnęła się papierosem – ostatnio poznaną
nowością z mugolskiego świata. Zerkała na miejsce, w którym ostatni raz
patrzyła w oczy Draco i nie mogła uwierzyć w wydarzenia z zeszłego roku.
- Powiedział mi, że jak tego nie zrobię, to mnie zabije! Nie
mam wyboru!
Sophie zamknęła gwałtownie oczy.
- Zabij mnie, Draco… Przecież potrafisz…
- Avada kedavra!
Zachłysnęła się powietrzem i otworzyła szeroko oczy. Cały
jej świat wirował i gdyby nie czyjeś silne ramiona, upadłaby.
- Sophie, dobrze
się czujesz? – spytał Neville, pochylając się nad dziewczyną.
Dziewczyna szybko pokiwała głową i uśmiechnęła się nieśmiało.
Chłopak pomógł jej usiąść na pobliskiej ławce i poklepał ją po plecach.
- To tylko
wspomnienia, Nev. Tylko i wyłącznie wspomnienia… - szepnęła, ocierając łzy z
oczu. Zerknęła na chłopaka, który wciąż był czujny. – Już dobrze, już mi
lepiej.
Przytaknął, rozluźniając mięśnie i rozsiadając się na
drewnianej ławeczce. Siedzieli w ciszy, którą przerywał jedynie szelest liści
drzew i świst wiatru, hulającego po wieży.
- Czy wspomnienia
muszą boleć, Nev? – spytała cicho, odpalając kolejnego papierosa.
- Nie wiem… -
odparł, zabierając jej truciznę i wyrzucając przez barierkę
- Tęsknie za nią…
I za tym parszywym gnojem też – warknęła przez zęby, pocierając dłońmi o uda. –
Och! Czy to wszystko musi być takie trudne?!
Sophie wstała i podeszła do barierki. Widziała stąd błonia i
jezioro, skąpane w srebrnej poświacie księżyca. Nic nie wskazywało na to, że
tuż za murami zamku, a nawet w zamku, toczy się wojna czarodziejów.
Sophie odetchnęła głęboko i odwróciła się do siedzącego za
jej plecami Gryfona.
- Nie powinno cię
tutaj być o tej porze – powiedziała pouczającym tonem, ale na jej ustach
tańczył uśmiech. – Powinnam odjąć ci punkty…
Neville zaśmiał się i rozłożył na ławce, akcentując tym
samym, że nie zamierza się stąd ruszyć. Dziewczyna pokiwała głową z
politowaniem.
- Od kiedy
lekceważysz przepisy, panie Longbottom?
- Ja ich nie
lekceważę, ja je omijam – powiedział chłopak i mrugnął do Gryfonki. – Skoro
jestem tutaj z tobą, to jestem pod dobrą opieką, a więc nic mi się nie stanie –
wyjaśnił rzeczowo. – Gdyby jednak ktoś nas tu nakrył, na przykład Snape,
mogłabyś udać, że na mnie krzyczysz i łajasz mnie prawie tak samo, jak
zazwyczaj robiłaś to z Malfoyem. – Neville uśmiechnął się do dziewczyny.
Sophie zmrużyła oczy i wciągnęła ze świstem powietrze.
- Powiedziałem
coś złego? – zreflektował się Neville.
Sophie potrząsnęła głową. Starała się wymazać z umysłu
wszystkie wspomnienia dotyczące Malfoya, choć nie wychodziło jej to zbyt
dobrze. Wiedziała, że Neville nie miał pojęcia o relacjach, jakie łączyły ją i
Dracona, więc nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo boli ją choćby dźwięk jego
nazwiska.
- Nie, Neville… -
westchnęła. Zwróciła się w kierunku widoków.
Nie usłyszała, kiedy chłopak wstał z ławeczki i przemierzył
odległość między nimi. Oparł się o balustradę i spojrzał w dal.
- To wygląda tak,
jakby świat nie miał pojęcia o całym cierpieniu, które się w nim znajduje,
prawda? – spytał, nie odwracając oczu.
- Wiesz, że o tym
samym myślałam? – Uśmiechnęła się i zerknęła na kolegę. W tym momencie ich
spojrzenia skrzyżowały się na krótką chwilę. Po ciele Gryfonki przeszły ciarki
i szybko odwróciła wzrok.
Przestraszyła się. Takie ciarki nie wróżyły nic dobrego.
- Powinniśmy już
iść, Nev. Jest już późno, a jutro pierwszy dzień zajęć.
Gryfon jedynie przytaknął z nikłym uśmiechem. Powoli
pokonywali drogę do pokoju wspólnego Gryffindoru, w zupełnej ciszy i skupieniu.
Sophie zajęta była swoimi myślami, zaś chłopak po prostu nie chciał jej w tym
przeszkadzać.
- Dobranoc –
powiedziała, po czym zniknęła na schodach do dormitorium dziewcząt.
Kiedy kładła się na łóżku, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że
coś ciągnie ją do Neville’a. Przestraszyła się. Nie była w stanie pozbyć się
tego miłego podniecenia i radości z tych krótkich chwil, które ze sobą
przeżyli.
Potrząsnęła głową. Nie, to niemożliwe. Przecież Sophie
Springsteen obiecała sobie, że już nigdy nie zatraci się w czyichś oczach.
Sophie Springsteen, Gryfonka i członek Zakonu Feniksa, a także Gwardii
Dumbledore’a, nie powinna mieć ciarek, podobnych do tych, które przechodziły
przez jej ciało, gdy patrzył na nią Draco w noc balu.
Wydawało jej się. To skutki uboczne tych papierosów. Tak, na
pewno. To musi być to. Niemożliwe, żeby tak szybko otrząsnęła się po Malfoyu.
Jak dotąd to on przysłaniał jej myśli.
Tak, musi przestać palić. To jedyny sposób, żeby mieć czysty
umysł.
*
Wrzesień był dla większości uczniów trudnym okresem. Każdy
próbował wbić się w rytm nauki, która w tym momencie mogła być jedyną
odskocznią od coraz straszniejszych doniesień Proroka Codziennego. Śmierciożercy
rozprzestrzenili się na całą Anglię, a w gazecie pojawiały się nawet wzmianki o
tym, że były ataki na mugoli w Szkocji, a także w Irlandii.
Prorok donosił też o napadach na rodziny magiczne, które otwarcie
sprzeciwiały się polityce Voldemorta. Jak podawała gazeta, całe rodziny uciekały
do innych państw, głównie do Ameryki. Wielu uczniów odeszło już po pierwszym
tygodniu nowego roku szkolnego wypisanych na prośbę rodziców. Przez te
wszystkie zabiegi Hogwart wydawał się jeszcze pustszy, niż na początku roku.
Harry przechadzał się po pustych błoniach. Zerknął w stronę
Zakazanego Lasu i ciarki przeszły mu po plecach. Na wspomnienie zdarzeń z ostatniego
dnia wakacji za każdym razem ogarniał go gniew, ale też strach.
Był zły na siebie, że się nie przygotował. Mógł się lepiej
bronić, wiedział o tym. Podejrzewał, że w dużej mierze przyczynił się do tego
brak części pamięci. Starał się uczyć i przypominać sobie zaklęcia, i techniki
obrony, ale też ataku. Zdawał sobie sprawę, że tylko dzięki solidnym treningom
wróci mu cała magiczna sprawność. Pomagał mu w tym głównie Leo, a także Sophie
i Neville.
- Jak myślisz,
czy Hermiona jest bezpieczna? – spytał pewnego dnia Leonarda. Ten zatrzymał się
w pół ruchu różdżki, a później opuścił ją z westchnięciem. Chwilę zastanawiał się
nad jego pytaniem. W końcu westchnął przeciągle i słabym głosem odpowiedział:
- Oby, bo
zabiłbym dyrektora własnymi rękoma, gdyby nie zadbał o jej bezpieczeństwo.
Harry skinął głową i wrócili do treningu. Zobaczył wtedy,
jak złość uchodzi z Leo. Przed tym pytaniem chłopak był raczej zachowawczy w
rzucaniu uroków, ale teraz to on przejął kontrolę nad ich pojedynkiem. Potter
nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jest coś, jakiś sekret, który wywołuje w Leo
frustracje.
Wybraniec westchnął przeciągle, opierając się o pień drzewa,
tuż nad jeziorem. To właśnie tutaj pogodził się z Hermioną i od tego czasu ich
relacje wróciły na właściwe tory.
Nie było dnia, żeby o niej nie myślał. Strach, który
ogarniał go na wspomnienie wieczoru trzydziestego pierwszego sierpnia, był
właśnie strachem o życie Hermiony. Ten dupek Malfoy wygadał się przed Voldemortem,
że coś łączy parę. I bynajmniej nie była to przyjaźń. Harry wiedział, że teraz
tym bardziej muszą być ostrożniejsi w rozmowach na korytarzach czy w salach
lekcyjnych; nie powinni nawet wspominać o Hermionie w żadnym niezabezpieczonym
miejscu. Nigdy nie wiadomo, gdzie czai się wróg. „Stała czujność”, jak mawia Moody.
Gdy wrócił do zamku, w Sali Wejściowej czekała na niego
Sophie. Podeszła do niego szybkim krokiem i, bez słowa, chwyciła za rękę.
Pociągnęła go w stronę wejścia do lochów. Chłopak zdziwiony szedł za Gryfonką -
był bowiem pewien, że ciągnie go tu nie bez przyczyny. Dotarli pod jedną z
opuszczonych klas. Przez szparę między drzwiami a podłogą wylewała się cienka
smuga światła.
- Co jest? –
Harry bezdźwięcznie poruszył wargami. Sophie uciszyła go machnięciem ręki i
przystawiła ucho do drzwi. Gryfon uczynił to samo.
W miarę podsłuchiwania, oboje otwierali oczy coraz szerzej.
- Dobrze wiesz, że
Malfoyowie nie liczą się już tak bardzo, jak kiedyś – sarknął ktoś po drugiej
stronie. – Czarny Pan już dawno ma ich w głębokim poważaniu. Trzyma ich przy
życiu jedynie przez wzgląd na pokrewieństwo między Bellatriks a Narcyzą.
- Pewnie masz
rację, Blaise – mruknął drugi rozmówca. – Szkoda tylko, że to Draco ma za
zadanie szpiegować tych głupich Gryfonów, żeby się dowiedzieć, gdzie się
podziewa ta szlamowata Granger. – Na te słowa Sophie zmrużyła gniewnie oczy. –
Swoją drogą, jaka ta Springsteen jest głupia, że uwierzyła w szczere intencje
Draco. Ktoś z jego czystą krwią i pozycją, nigdy nie zainteresowałby się
zdrajczynią, jeszcze taką grubą i brzydką.
Sophie już chciała walnąć z pięści w drzwi, ale Harry
zatrzymał ją w ostatniej chwili. Pokiwał głową i uspokoił ją ręką.
- Wracając do tematu, musisz mu pomóc. W
tym roku Springsteen nie jest już tak skora do pomocy naszemu Smokowi. Zresztą
pewnie nigdy nie zdradziłaby swojej przyjaciółki. Teraz ty musisz być naszymi
uszami i oczami w domu lwa, Drake – powiedział Zabini. – Tobie, jako
domownikowi Gryffindoru, szybciej uda się nawiązać nić przyjaźni i zaufania.
- Ale jak ty to
widzisz? Co, mam się przykleić jak rzep psiego ogona do cudownego chłopca i
jego wyznawców? – sarknął wspomniany Drake. Harry zaczął przeglądać w myślach
imiona wszystkich Gryfonów, jakich znał, ale żaden Drake nie przychodził mu do
głowy.
- Nie, masz po
prostu słuchać. Z Draco nikt nie będzie chciał rozmawiać, wiesz, jak go tam
traktują. Może uda ci się zbliżyć do tej małej Weasley albo kogoś z bliższego
kręgu Pottera.
- Niech będzie,
ale mam nadzieję, że Malfoyowie potrafią się odwdzięczyć – mruknął Drake.
Sophie pociągnęła Pottera za rękę i szybkim krokiem ruszyli
w stronę sali wejściowej. Przez całą drogę starali się unikać głównych
korytarzy, choć pewnie i tak nikogo na nich nie było. Kiedy zatrzymali się
przed Pokojem Życzeń, jak na zawołanie pojawiły się przed nimi drzwi do ich
tajnej sali treningowej.
- Zwołałam
spotkanie, ponieważ musimy pomnożyć nasze treningi. Dobrze wiesz, Harry, że
wojna jest blisko. Coraz więcej ludzi ginie i to coraz bliżej nas. To już nie
są jakieś tam osoby, ale to rodziny naszych znajomych – powiedziała Gryfonka
rzeczowym tonem, kiedy wchodzili przez drzwi. – Ale to za chwilę… Do spotkania
mamy jeszcze 10 minut.
Harry kiwnął głową na znak, że rozumie.
- Skąd
wiedziałaś, że Blaise i ten cały… jak mu tam… Drake będą w tamtej sali? – spytał,
chwytając dwie butelki kremowego piwa, które zawisły w powietrzu. Otworzył obie
i jedną podał dziewczynie, a drugą kilkoma łykami opróżnił.
Sophie zerknęła na niego z politowaniem, po czym oparła się
o stojący za nią stół. Wzięła łyka na uspokojenie, po czym zaczęła mówić.
- Schodziłam ze
schodów, bo chciałam iść po ciebie na błonia. Miałam cię zawiadomić o
spotkaniu, kiedy zobaczyłam Drake’a, który wchodził w korytarz prowadzący do
lochów. – Widząc minę Pottera, wyjaśniła: - Drake jest w piątej klasie. To mój
dalszy kuzyn. Nigdy nie przepadałam za nim i jego rodziną, ale teraz dopiero
wiem, dlaczego. To sługusy Sam-Wiesz-Kogo. – Popiła piwo i ciągnęła dalej. –
Widywałam Drake dość często w pobliżu Slytherinu, ale nigdy nie widziałam, żeby
zadawał się z kimś takim jak Zabini. – Wzięła kolejny łyk. – Rodzice Drake od
zawsze raczej budzili niechęć familii, ale wszyscy brali to na karb tego, że są
po prostu chciwi. Zawsze kręcili się koło zacnych rodów, bogatych i
posiadających koneksje w wielu urzędach. Dzięki temu oni sami również mają
całkiem spory majątek.
Gryfonka wzięła potężny łyk kremowego piwa i spojrzała na
Pottera.
- Malfoy
powiedział coś Sam-Wiesz-Komu o Hermionie? – spytała, spuszczając wzrok na
palce, skubiące nalepkę na butelce.
Harry westchnął ciężko i przeczesał palcami włosy.
- Nic ci nie
mówiłem, bo nie chciałem, żebyś zrobiła mu jakąś krzywdę – zaczął Potter. –
Wiem, że powinienem już wcześniej o tym powiedzieć, ale na samo wspomnienie
tamtego wieczoru budzi się we mnie rządza mordu. – Chłopak przełknął ślinę i
powiedział: – Kiedy byłem transportowany do Hogwartu z Grimmauld Place, coś
poszło nie tak, za sprawą Toma, i znalazłem się w Zakazanym Lesie. Tam zostałem
bardzo ciepło przywitany – sarknął – przez Bellatriks, Greybacka i Sama-Wiesz-Kogo
we własnej osobie. Kiedy Tom upajał się chwilą triumfu, tak na osłodę,
przywołał Malfoya, który pochwalił się, że wie o mnie i o Hermionie. Matka
Malfoyaa ubłagała Sama-Wiesz-Kogo, żeby darował mu życie. Ten wielkodusznie się
zgodził, a nasz „Smok” dostał za zadanie wydrzeć z nas informacje, gdzie jest
Hermiona. – Potter nerwowo chodził po pokoju.
Sophie spojrzała na niego wzburzona.
- I ty mówisz mi
o tym dopiero teraz?! – warknęła. Harry spojrzał na nią i zobaczył ogniki
gniewu w jej oczach.
- A kiedy miałem
ci to powiedzieć? – mruknął. – W Wielkiej Sali czy na korytarzu? A może na
lekcji ze Snapem? – spytał ironicznie. -
Bo nigdzie indziej się nie widujemy.
Sophie westchnęła głęboko i uniosła oczy ku górze. Za szybko
się zdenerwowała, to fakt, ale Potter nie powinien zatajać przed nią takich
wiadomości.
- Może masz rację,
ale musimy współpracować! – powiedziała dobitnie. – W pojedynkę nic nie
zdziałamy… Harry, wybacz, że się uniosłam, ale wiesz dobrze, że kocham Hermionę
jak siostrę. Muszę wiedzieć o niej wszystko, bo wtedy czuję się bardziej
potrzebna. Wtedy, kiedy mogę ją chronić… – Sophie zawiesiła głos i otarła
policzki z pojedynczych łez.
Chłopak odstawił butelkę piwa na stół pełen różnych
magicznych przedmiotów. Podszedł do dziewczyny i położył jej dłoń na ramieniu.
- Wiem, Sophie.
Wybacz, że ci nie powiedziałem, ale czasu nie cofniemy – przeprosił i odsunął
się od Sophie. – Tak jak mówiłaś, musimy teraz zewrzeć szeregi i jeszcze więcej
trenować. Trzeba też wymyślić bardziej tajny sposób na przekazywanie informacji
o GD.
Sophie przytaknęła i odetchnęła głęboko na uspokojenie, po
czym zerknęła na zegarek.
- Zaraz powinni tu
być – powiedziała rzeczowo. Harry przytaknął i uśmiechnął się do niej
pocieszająco. - Harry… - zaczęła.
Gryfon spojrzał na nią pytająco.
- Nie pozwolę,
żeby ktokolwiek dowiedział się o niej czegokolwiek, a jeśli Drake będzie wtykał
swój krzywy nos w sprawy dorosłych – zaśmiała się – uwierz mi, nie zawaham się
użyć Cruciatusa, żeby szczeniaka postraszyć.
Potter zachichotał, ale wiedział, że Springsteen nie rzuca
słów na wiatr. Zgodził się i przywitał pierwszą osobą, która weszła do Pokoju
Życzeń.
- Cześć, Luna!
*
Październikowe słońce schylało się ku zachodowi, kiedy
Hermiona stanęła przed zniszczonym domem w Dolinie Godryka. Rozejrzała się
niespokojnie, czując, jak czarna magia przyciąga ją do siebie.
Słońce wydłużało cienie wielkich drzew, których liście
chybotały się ostatkiem sił. Silny wiatr wył między murami, a obdrapane
okiennice trzaskały przy każdym powiewie. W starej, omszałej fontannie szumiała
woda, napędzana jakimś magicznym zaklęciem, którego nikt nie zdjął.
Wszystko to potęgowało samotność Hermiony i wpędzało ją w
ponury nastrój. Miała nadzieję, że znajdzie tutaj kolejnego horkruksa, co
zbliży ją do końca wędrówki. Trzymając różdżkę w pogotowiu, ruszyła przed
siebie.
Drzwi zaskrzypiały złowieszczo, kiedy je popchnęła.
- Lumos! – szepnęła
i różdżka rozjaśniała.
Powoli stawiała kroki, badając, czy ma stabilny grunt.
Drewno pod jej stopami skrzypiało, ale było dosyć mocne. Po lewej stronie od
drzwi był salon, a raczej to, co z niego zostało - czerwona kanapa porwana w
strzępy, a wszystkie meble poprzewracane.
- Pole bitwy –
mruknęła do siebie, wchodząc do pokoju.
Na kominku stała ramka ze zdjęciem, które przedstawiało
lokatorów tego domu. Młoda kobieta z rudymi włosami, trzymająca niemowlę,
uśmiechała się do obiektywu, a obok niej stał wysoki, chudy mężczyzna z kruczoczarnymi,
rozczochranymi włosami. Wpatrywał się czule w kobietę i dziecko.
- Harry… -
sapnęła Granger i delikatnie dotknęła miejsca na zdjęciu.
Hermiona podskoczyła, słysząc hałas dochodzący gdzieś z
górnej części ruiny. Dziewczyna wytężyła słuch, ale znów zapanowała cisza. Zmrużyła
oczy i powoli zakradła się do schodów. Starała się dotrzeć na piętro
bezszelestnie i kiedy już prawie była na miejscu, ostatni stopień jęknął. Granger
nie oddychając, rozejrzała się po górnej części domu.
Wszędzie panował bałagan – szyby w oknach były wybite, na
podłodze walały się odłamki drewna i tynku, który odpadał ze ścian, a to
wszystko pokryte grubą warstwą kurzu. Rozejrzała się uważnie. Na piętrze znajdowały
trzy pokoje i łazienka, a w każdym pomieszczeniu dominował taki sam chaos.
Na drżących nogach podeszła do najbliższych drzwi. Jęknęła,
kiedy zobaczyła połamane łóżeczko. Omiotła wzrokiem cały pokój. Ze ścian,
dawniej pomalowanych na niebiesko, schodziła farba. Białe firanki tańczyły na
wietrze, który wpadał przez rozbite okno. Wszędzie pełno było śladów walki. Na
podłodze leżały maskotki, okurzone i wilgotne.
Hermiona dziwiła się, że nikt tego nie sprzątnął. Podniosła
brązowego misia z podłogi i przytuliła do piersi. Serce biło jej jak oszalałe,
a myśli kłębiły się w głowie. Odczuwała coś, na kształt olbrzymiego zawodu,
jakby pewne sprawy są niedokończone.
Coś zaszeleściło za jej plecami. Natychmiast się obróciła,
trzymając różdżkę w pogotowiu i oświetlając nią korytarz.
Odgłos szurania dobiegał z dołu. Hermiona odrzuciła włosy na plecy, po czym
odetchnąwszy, zeszła powoli po schodach. Wiedziała, że nie jest tutaj same, ale
nie miała pojęcia, czego mogłaby się spodziewać. Za oknami było ciemno, a w
domu panował mrok. Dziewczyna świeciła sobie światłem z różdżki, lecz nie było
w stanie rozproszyć mroku tego tragicznego miejsca.
W salonie skrzypnęła podłoga i Hermiona już wiedziała, że
prawdopodobnie czeka ją walka. Wzięła głęboki oddech i z duszą na ramieniu
weszła do salonu. Zbadała wnętrze wzrokiem, jednak z początku nie dostrzegła
niczego.
Po chwili jednak coś poruszyło się za kanapą.
- Pokaż się! –
rozkazała Hermiona.
Kiedy oświetlała sobie kolejne kąty pokoju, nagle ukazał jej
się łeb wielkiego węża. Hermiona pisnęła, ale już w następnej sekundzie była
gotowa do walki.
Wąż zaatakował ją tak szybko, że nie zdążyła uskoczyć w bok.
Poczuła, jak piecze ją skóra na ramieniu. Nie miała jednak czasu długo się nad
tym zastanawiać, bo wąż znów ruszył do ataku. Chciał uderzyć ją ogonem w
brzuch, ale odskoczyła w tył, wpadając na komodę stojącą pod ścianą. Ogon
przejechał jej po udach.
Gad nie dał za wygraną i natarł na nią potężnym cielskiem. Hermiona
zeskoczyła z komody, ale nie miała możliwości się obronić przed ciosem w
brzuch. Było ono tak mocne, że upadła na kolana. Była pewna, że dziecko tego
nie przeżyje. Ledwo łapiąc oddech, uskoczyła przed kolejnym atakiem, a wąż
wpadł na stary stół, który roztrzaskał się na kawałki.
W Hermionie rozlała się rozpacz. Czując, że straciła
dziecko, straciła sens życia, natarła na węża tysiącem zaklęć. Wszystkie
odbijały się od niego, lecz dezorientowały go , spowalniając ruchy. Dziewczyna,
będąca w ferworze walki, szybko obmyślała sposoby, by uciec z potrzasku. Wiedziała,
że to właśnie wąż ją tutaj przyciągał, że to coś, co było w nim. Musiała skupić
myśli, które rozpraszała dziwna, obca troska o gada. Zablokowała natłok
niepotrzebnych myśli, które z całą pewnością nie należały do niej.
Rzucając zaklęcia, robiła kilka kroków w stronę okna. Było
najbliższą drogą ucieczki. Kiedy znalazła się już przy nim, rzuciła ostatnie,
oszałamiające zaklęcie i szybko wyskoczyła przez okno. Biegła, ile sił w
nogach, z dala od domu Potterów, a gdzieś pomiędzy zagajnikiem i cmentarzem
teleportowała się z cichym trzaskiem.
*
Wylądowałam
przy swojej nowej kryjówce. Starym młynie, który znajdował się gdzieś w
północnej Anglii. Jak tylko tam weszłam, rzuciłam się na łóżko, zalewając się
łzami. Jedynymi myślami, które błądziły wtedy w mojej głowie, były te, że
straciłam dziecko.
Nie
potrafiłam znieść tego bólu. Nie miałam ochoty już dalej walczyć, bo nie miałam
już o co. Jak dotąd walczyłam o lepszy świat dla mojego dziecka i dla nas – dla
mnie i Harry’ego. Teraz, kiedy dziecko umarło, czułam, że nie ma już dla mnie
przyszłości.
Mimo
wszystko, wiedziałam jednak, że muszę jutro znów wstać i walczyć. W końcu,
kiedy wyruszałam w tą podróż, nie wiedziałam, że jestem w ciąży z Harrym.
Narażałam życie przez kilka tygodni głównie dla niego, po to, żeby go ocalić.
Czułam, że byłam naiwna, myśląc, że zbawię świat i pozbawię Voldemorta siły.
Leżałam
i łkałam w poduszkę, obwiniając siebie o tę stratę. W końcu nie byłam pewna, że
w Dolinie Godryka znajdę horkruksa, a mimo to poszłam tam. Uśpiłam swoją
czujność, rozczulając się nad zdjęciami małego Harry’ego i jego rodziców, nad
jego smutnym losem. Do tamtego wieczoru, bałam się, że z naszym dzieckiem
będzie tak samo. Nie chciałam, żeby zostało samo na świecie, tak jak mój
ukochany. Kiedy uciekałam przed szmalcownikami i śmierciożercami, a nawet przed
swoimi przyjaciółmi i Harrym, ciągle wmawiałam sobie, że to właśnie dla dobra
mojego dziecka.
Cały
czas wspominałam rozmowę z Leo, kiedy mówił, że powinnam rzucić to w cholerę i
zająć się sobą i dzieckiem. Wiedziałam wtedy, że byłam bardzo głupia i nie było
wtedy ze mnie nic z Wiem-To-Wszystko-Granger.
I
kiedy tak rozprawiałam nad swoją głupotą i bezmyślnością, poczułam kopnięcie, a
po chwili następne. Usiadłam z wrażenia i chwyciłam się za brzuch. To było
niemożliwe, ale dziecko poruszało się leniwie w moim brzuchu, próbując
poszerzyć swoje terytorium. Wtedy już w ogóle się rozkleiłam. To był pierwszy
raz w ogóle, kiedy moje maleństwo dało namacalny znak życia. Pogłaskałam się po
brzuchu i wygodnie ułożyłam. W tamtym momencie nie było nic, co mogłoby mi
zagrozić. W swojej euforii czułam, że
pokonałabym wtedy każdego.
Moje
maleństwo znów uratowało mi życie, a przy okazji uratowało moją misję. Dziękowałam
Bogu, że dał mi ten dar tamtej majowej nocy…
Świetne, czytałam z zapartym tchem :) Już czekam na kolejny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńKiedy byłam na może czwartej części twojego opowiadania zobaczyłam, że pisałaś go w 2013 roku, ale ta historia tak mnie wciągnęła, że nie było możliwości nie doczytania jej. Później na trafiłam na,,Wróciłam''pierwsze co zrobiłam to sprawdziłam datę 2015 rok! Po przeczytaniu notki i mojej małej euforii zaczęła 19 rozdział, kończę czytać z zadowoleniem chcę przerzucić na kolejny, a nie mogę, bo go nie ma i tu moje wielkie rozczarowanie, mam OGROMNĄ nadzieję, że powrocisz drugi raz! Ja będę czekać i co jakiś czas sprawdzać czy coś dodałaś, obiecuję!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :D/hope
Opowiadania świetne, czekam na więcej i mam nadzieję że pomimo przeciwności losu skończysz swoje dzieło. Proszę o odpowiedź czy opowiadanie będzie nadal kontynuowane. Pozdrawiam i ślicznie dziękuję za dostarczenie mi kilku godzin rozrywki. / Bartek
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za pochwałę ;) a co do kontynuacji - ciągle tego bardzo chcę i ciągle staram się, żeby zebrać ty... i dokończyć to opowiadanie. Także - módlmy się do wszystkich gremlinów, aby uwolniły mój potencjał pisarski i pozwoliło mi dokończyć te moje wypociny. :)
UsuńPozdrawiam